On: Dla każdego przychodzi kiedyś taki czas. Czas pełen chaosu, zgiełku i zamętu. Czas wytężonej pracy, bólu (głównie pleców) i głębokiej refleksji nad zdecydowanie ponadprogramową ilością "dóbr materialnych", niezbędnych człowiekowi do codziennego życia. Ten czas potocznie nazywamy przeprowadzką.
Kiedy piszę te słowa, cały harmider związany z przenosinami do nowego mieszkania mamy już za sobą. Na całe szczęście! Nie zrozumcie mnie źle, bardzo cieszyłem się, ze w końcu z wynajmowanej kwatery przenieśliśmy się z żoną "na swoje". Że w końcu nikt co miesiąc nie będzie z nas zdzierał niemałej kasy za możliwość użytkowania nienajpiękniejszego mieszkania i że, (w końcu!) będziemy mogli urządzić się po swojemu i dokładnie tak, jak sami zechcemy.
No ale jak zawsze jest jakieś "ale". A tym razem był nim właśnie proces przeprowadzki, czyli żmudnego pakowania i przenoszenia wszystkich mniej lub bardziej potrzebnych gratów (oraz, o zgrozo, mebli), jakie udało nam się nagromadzić w ciągu ponad dwóch lat wspólnego mieszkania. Do tej pory zachodzę w głowę jak udało nam się zgromadzić tak pokaźną kolekcję gratów, w tak niedługim przecież czasie.
Szczęśliwie, Ona podeszła do tematu pakowania z nieco większym entuzjazmem i werwą niż ja, więc poszło nam dosyć sprawnie. Dość powiedzieć, że z wydatną pomocą rodziców, główną część przenosin udało nam się załatwić w miniony weekend
Wprawdzie zasadnicza część przeprowadzki już za nami, ale żeby nie było za różowo, przed nami wciąż całkiem sporo pracy. W nowym mieszkaniu wciąż cierpimy bowiem na drobny deficyt... mebli. Stąd też część przeniesionych z poprzedniego lokum rzeczy wciąż leży na środku pokoju spakowana i oczekująca na przydział do stosownej szafy, szuflady etc.
Poniżej kilka przykładów ilustrujących niewielką część tego, z czym przyszło nam się zmagać.
Zaczęło się niewinnie...
...a potem poszło już jak z górki...
...stromej górki.
Wspominałem już, że pakowanie się do przeprowadzki to czynność dość... chaotyczna?
Rzeczy przybywało, ale bez pingwinka ani rusz! :)
Ona: Dopisuję się kilka godzin później. Uważam, że wcale nie było tak źle, a całość przeprowadzki poszła nam dość sprawnie. To prawda, że rzeczy wokół było mnóstwo, ale na szczęście całe zamieszanie trwało tylko kilka dni. Pingwinka oczywiście nie mogło zabraknąć (podobnie jak zebry i owieczki widocznych na powyższym zdjęciu). Pingwin był moim pierwszym świątecznym prezentem od męża, schowanym w innym prezencie - jednolitrowym kubku na herbatę. Byliśmy wtedy razem od dwóch miesięcy, a On pierwszy raz przyjechał do mojego rodzinnego domu.
Takich sympatycznych i przywodzących na myśl miłe wspomnienia drobiazgów jest całe mnóstwo; dzięki nim mieszkanie nabiera przytulnego i domowego charakteru :-)
Dobrze, że cały ten bałagan jest już za nami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz