wtorek, 16 lipca 2013

[hate] Sklepy [/hate]




Oto przed wami pierwszy post naszego nowego działu Kącik hejtera. Tu nie ma miejsca polityczną poprawność. Będziemy piętnować i wytykać wszystko to, co nas dziwi, irytuje lub doprowadza do szewskiej pasji. Dzisiejszy odcinek poświęcamy zakupom.

Poniższego posta napisaliśmy nie czytając wcześniej nawzajem swoich wpisów.



Ona: Po pierwsze - zachowanie ludzi w hipermarketach. W dużych sklepach irytuje mnie mrowie osób nie wiedzących czego chcą, rozłażących się na wszystkie strony, tarasujących swoim jestestwem całe przejścia i co i rusz przejeżdżających mnie wózkiem. Wykłócają się o wszystko, także przy kasie z kilometrową kolejką za nimi, z wścibstwem zaglądają do cudzych koszyków i z niesmakiem obrzucają pogardliwym spojrzeniem właściciela koszyka. Zdarza się też, że komentują wybory spożywcze innych, czasem nawet wprost. Gdy kupujący mają kilka lat i nie odrośli jeszcze od ziemi, lubią się na niej położyć i tupać oraz krzyczeć, domagając się cukierków lub innych żelków; ewentualnie pędzą na złamanie karku zrzucając wszystko dookoła i wpadając na innych.  
Do ludzi jako takich nic nie mam, natomiast tłum rozlewający się po sklepie nieco mnie przeraża!

Po drugie - sprzedawcy. Wiem, że nie jest to praca marzeń, na pewno nie jest łatwa ani przyjemna, ale gdyby nie klient nie byłoby sprzedawcy. Tymczasem sprzedawcy chyba nieraz o tym zapominają, bo niektórzy (a raczej niektóre) zachowują się tak, że wręcz czuję się winna, że przeszkadzam i coś od niego (a raczej od niej) chcę. Do dziś pamiętam jak byłam kiedyś z mamą w domu towarowym i pani na stoisku z ciuchami najpierw złowieszczo milczała, patrząc na nas spode łba, by chwilę później wyładować na nas swoje frustracje. Później zawsze omijałyśmy ten sklep.

Po trzecie - manipulowanie klientem. O tym nie tylko kilka zdań, ale i książkę można napisać (i napisano, nawet niejedną). Irytuje mnie to, ale jakoś się do tego przyzwyczaiłam, staram się być jednak czujna na takie manipulatorskie sztuczki.


Zdarzają się i miłe akcenty, np. sympatyczna rozmowa z kimś z kolejki lub z kompetentnym sprzedawcą czy bezproblemowa i szybka obsługa. Kiedyś stałam w kolejce za pewnym panem, który uciął sobie ze mną małą pogawędkę, a na jej koniec, zaraz przed skasowaniem towaru, stwierdził, że gdyby był młodszy, to by mi się oświadczył! (a dzieliło nas, bagatela, jakieś 60 lat)

On: Przyznaję - na ogół lubię chodzić na zakupy. Co więcej, jestem jednym z (chyba) niewielu mężczyzn, którzy nie mają nic przeciwko temu, żeby wybrać się z żoną do sklepu "kupić jakiś ciuch". Jestem gotów zwiedzać sieciówki, doradzać i odradzać. Zdarzają się jednak dni, kiedy podobne wyjścia przestają sprawiać przyjemność, a człowiek zaczyna rozumieć ludzi otwierających ogień w tłumie.
Ludzie którzy między półkami chodzą tak, jakby za punkt honoru postawili sobie potrącenie jak największej ilości osób. Wrzeszczące wniebogłosy dzieci, domagające się od matek kolejnego batonika, gumy albo innego świństwa - byle z wizerunkiem Hanny Montany. Obrażone na cały świat, a klientów w szczególności, kasjerki. 

To tylko te najbardziej irytujące spośród wielu "atrakcji", które czyhają na człowieka w przeciętnym sklepie samoobsługowym i centrum handlowym.
A jest tego zdecydowanie więcej! Starsi ludzie, którzy przystają w najwęższym punkcie alejki i każą się wymijać. Koleżaneczki z osiedla, które zatrzymują się - najczęściej z wózkami - w celu szczegółowego omówienia życia prywatnego sąsiadów z bloku, dokładnie przy tej półce, do której akurat musimy się dostać. Wreszcie rzecz, która mnie osobiście denerwuje chyba najbardziej - ludzie, którzy idą tuż przed nami, tylko po to by nagle, bez najmniejszego ostrzeżenia zawrócić. Kończy się to oczywiście mniej lub bardziej spektakularną kraksą.

Nie mówię tu oczywiście o wszystkich tego typu wypadkach w sklepie. Każdemu, łącznie ze mną, zdarza się od czasu do czasu przypadkiem kogoś w sklepie potrącić, czy przyblokować.
Ale wtedy wystarczy powiedzieć magiczne słówko "przepraszam" i jest po sprawie. Niestety, od jakiegoś czasu mam wrażenie, że wykrztuszenie z siebie tego konkretnego słowa jest zdecydowanie poniżej godności większej części społeczeństwa. W końcu lepiej na kogoś warknąć, albo po prostu odejść nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem...

Zawsze zastanawiało mnie, dlaczego ludzie w sklepach zachowują się w taki, a nie inny sposób i osobiście widzę dwa wytłumaczenia takiej sytuacji. 
Pierwsze - ludzie są zwycajnie tępi, w związku z czym nie przychodzi im do głowy, że swoim zachowaniem mogą komuś przeszkadzać. Drugie - ludzie zdają sobie sprawę, że mogą przeszkadzać, ale zwyczajnie mają to gdzieś. Trudno powiedzieć, która z tych opcji jest bardziej pesymistyczna. 

2 komentarze:

  1. Dołożyłabym do tego jeszcze ciągłe narzekania na długie kolejki - nie znoszę, jak wokół mnie stoją [albo uwieszają się na wózkach] same marudy, jęczące, że w marketach tworzą się kolejki. Cóż, taki urok tego typu miejsc - jak tak ich to męczy, niech sobie do osiedlowego spożywczaka chodzą.

    Wiecznego niezdecydowania też nie lubię. A na taką przypadłość cierpi mój narzeczony. Np. takie stoisko z czekoladami jest szerokie na jakieś trzy metry - miota się taki z jednego końca na drugi, taksując wszystkie tabliczki po kolei i manewrując wózkiem we wszystkie strony. Maca z dziesięć sztuk, kilka razy jeszcze kręci się dookoła i dopiero podejmuje decyzję. I takich ludzi w marketach jest naprawdę całe [irytujące] mnóstwo...

    Dodam jeszcze zachowanie nie-marketowe, którego nienawidzę u sprzedawców. Mianowicie: wystawanie przed wejściem i gadanie z koleżankami czy innymi sąsiadkami i/lub palenie i obrzucanie klienta nienawistnym wzrokiem, że się zjawił i zmusza taką panią do powrotu na stanowisko pracy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że sam osobiście też nieraz miewam problemy z podjęciem decyzji co takiego kupić, więc w pewnym stopniu szanownego narzeczonego rozumiem.
      Natomiast z wyborem i kupnem czekolady problemów nie miewam nigdy! ;)

      Generalnie rzecz biorąc trudno nie zgodzić się z twoimi przykładami! Szczególnie z tym ostatnim, nie ma to jak kasjer obrażony na klienta za to, że ten śmiał przyjść...

      Przypomniały mi się jeszcze dwa przykłady irytujących zachowań, jeden w nawiązaniu do niezdecydowania o którym pisałaś.

      Mianowicie nie cierpię ludzi, którzy aby np. kupić dwa pomidory, spędzają około 10 minut na dokładnym obmacaniu (a najlepiej jeszcze wbijaniu paznokci) w każdą sztukę z osobna. O użyciu w takiej sytuacji foliowej rękawiczki nawet już nie wspominam, bo dla wspomnianych "macaczy" to zbędna ekstrawagancja.
      Druga sprawa to ludzie, którzy z koszykiem pełnym po brzegi stają w kolejce do kas szybkiej obsługi (dla klientów z ograniczoną ilością towaru), po czym wszczynają awantury, kiedy kasjerka nie chce ich obsłużyć. To przypadek dość rzadki, ale doprawdy pamiętny, jeśli akurat ma się okazję stać za takim delikwentem...

      Usuń