sobota, 17 sierpnia 2013

[hate] Wakacje [/hate]

Myślicie, że na wakacje jedzie się po to, żeby  zrelaksować się i odpocząć? Zwiedzić warte zwiedzenia zakątki świata, ewentualnie (w przypadku wyjazdów zagranicznych) zobaczyć z bliska kulturę zgoła odmienną od własnej? Otóż nie! Na wakacje jedzie się po to, żeby narzekać! Żeby wytknąć organizatorom wyjazdu każde, najdrobniejsze niedociągnięcie, a potem karmić się nim, pastwić i opowiadać o nim godzinami każdemu, kto miał akurat nieszczęście się napatoczyć. Drugi odcinek Kącika hejtera czas zacząć!


On: Tak, tak. Kto myślał inaczej, był w błędzie. Tak przynajmniej, patrząc z boku, wygląda wakacyjna rzeczywistość polskich turystów. A to łóżko niewygodne, a to za gorąco. Basen za mały, a woda zbyt mokra. Jedzenie niedobre. Poza tym, gdzie do cholery w menu są schabowe?! Wygląda na to, że za granicą irytuje i przeszkadza nam niemal wszystko. Wraz z moją niewątpliwie atrakcyjniejszą połówką miałem okazję być na trzech zorganizowanych przez biuro podróży wyjazdach zagranicznych i ta jedna rzecz nie zmienia się nigdy. Wszechobecne marudzenie polskich turystów. I jeszcze jedno – ignorancja.

Knossos - sterta kamieni i gruzu
Pozwólcie moi drodzy, że przedstawię wam pewną sytuację, miała miejsce trzy lata temu. – Grecja, wyspa Kreta. Miasto Knossos. Kolebka antycznej kultury. Pałac króla Minosa, siedziba legendarnego Minotaura  Miejsce, gdzie rodziły się mity i legendy, miejsce, w którym piękna i potężna cywilizacja za sprawą wulkanicznego wybuchu została pochłonięta przez ogień i morze. Miejsce, w którym blisko 4000 lat historii styka się z teraźniejszością. Do tego dodajmy nieco ponad 30-stopniowy upał i grupę turystów z naszego pięknego kraju. Można by pomyśleć, że w takim miejscu każdy będzie w mniejszym lub większym stopniu przejęty, że będzie chciał z takiej wyprawy zaczerpnąć jak najwięcej dla siebie. Tak w każdym razie w swej naiwności myślałem. Jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas zwiedzania usłyszałem rozmowę paru wlokących się przede mną pań w średnim wieku, które narzekały (a jakże…), że właściwie nie ma tu co oglądać (!), że to przecież tylko sterta kamieni (!!), a w dodatku jest pełno pyłu i kurzu (!!!). Pamiętam, że żuchwa opadła mi wówczas do samej ziemi. Czy to możliwe, żeby ktokolwiek, nawet maksymalnie pozbawiony wyobraźni, będąc w miejscu tak niezwykłym mógł nie popaść nawet na chwilę w zadumę? Nie spróbował wyobrazić sobie jak to wszystko wyglądało tysiące lat temu, kiedy sale pałacu tętniły życiem, tak innym od tego, jakie przypadło w udziale nam? Najwyraźniej możliwe. No ale co tu się dziwić, przecież to „tylko piach i kamienie”… Zastanawiam się tylko: po co ktoś jedzie na taką wycieczkę, wydaje ciężko zarobione pieniądze, skoro i tak nie ma co oglądać?

Skała Areopagu - za bardzo wiało
To tylko przykład, ale podobne do niego można mnożyć niemal w nieskończoność. W tym roku wiele się nie zmieniło. Podczas urlopu w lądowej części Grecji nabyliśmy zorganizowaną wycieczkę do Meteorów. Jak się szybko okazało, wraz z nami na wycieczce był Pan Towarzyski. Dodatkowo mieliśmy niewątpliwe „szczęście” siedzieć w autobusie tuż przed nim. Przydomek, który sami mu nadaliśmy, nie jest przypadkowy. Pan Towarzyski otoczony był bowiem wianuszkiem rodziny / znajomych, z którymi (bardzo) głośno omawiał różne aspekty wyjazdu i całego urlopu. Muszę przyznać, że naprawdę ale to NAPRAWDĘ nie cierpię, kiedy ktoś zachowuje się w miejscu publicznym, jakby był u siebie w domu. A Pan Towarzyski poczuł się chyba w autokarze bardzo swojsko, bowiem głośno narzekał, stękał, pojękiwał (i to nie jest przenośnia…) i marudził na co tylko się dało. Poza tym co jakiś czas wystawiał ręce ponad naszymi zagłówkami, tak że zwisały one tuż nad naszymi głowami. Być może jestem przewrażliwiony, ale naprawdę trudno było mi to ścierpieć.

Rzecz kolejna – kolonie. Kiedy dotarliśmy do naszego hotelu, szybko okazało się, że właśnie przebywa tam turnus kolonii z Polski. Wiek – na oko od 10 do 17 lat. Muszę przyznać, ze całkiem zabawnie było obserwować całe to towarzystwo. Kto komu usiłował imponować, kto kogo podrywać, a kto przed kim szpanować. Dodajmy, że obserwacja specjalnie trudna nie była, bo cała ta ekipa zdecydowaną większość czasu spędzała taplając się w basenie albo smażąc na brzegu. No i wszystko było w sumie w porządku, aż do momentu, kiedy któryś z bardziej szpanerskich chłopaczków wytrzasnął skądś przenośny głośnik i na jakiś czas nad basenem niepodzielnie królować zaczęła piosenka „Ona tańczy dla mnie”. A cała ta hurma dzieciaków zaczęła śpiewać! I wierzcie lub nie, ale znali wszystkie zwrotki. Ciekawie było również w nocy poprzedzającej wyjazd kolonistów. Najwyraźniej w taką noc nie opłaca się spać. Opłaca się natomiast zasuwać po całym hotelu, jakby się miało odrzutowy silniczek w tyłku. Nie wiem, może się postarzałem, ale ja lubię spać.

I jeszcze parę słów o kwestii, którą już poruszałem – zachowanie w miejscu publicznym (czytaj: autokarze) jak u siebie w domu. Podczas przejazdu z hotelu do lotniska w Thessalonikach (około 2,5 godziny jazdy) trafiliśmy na grupę naszych rodaków z hotelu w sąsiedniej miejscowości. W skład rzeczonej grupy wchodziło około 5 kobiet w wieku 45-50 lat, 1 łysy mężczyzna, którego twarz wyrażała jawną pogardę dla słowa pisanego, a muskuły zamiłowanie do drinków proteinowych i targania ciężkich przedmiotów, oraz kilka dziewczyn w wieku bliżej niesprecyzowanym. To było ciężkie 1,5 godziny (potem towarzystwo chyba się zmęczyło). Ja rozumiem, że można się śmiać i cieszyć, opowiadać sobie zabawne historyjki. Ostatecznie autobus to nie kościół, żeby siedzieć w milczeniu. Ale co innego śmiać się, a co innego wyć i rżeć jak osioł na cały autobus. Poza tym, czy naprawdę nawet kierowca (i wszyscy pasażerowie przy okazji) musi wiedzieć, że pani z rzędu po prawej stronie, miejsce przy oknie, jest fanką filmików o „księdzu dobro dobro” na YouTube? A jej sąsiadka mało się nie posikała ze śmiechu przy filmiku o „amelinium”?

Ludzie tacy, jak opisani powyżej trafiają się chyba na każdej wycieczce. W oczywisty sposób tacy krzykacze stanowią zwykle zdecydowaną mniejszość spośród wszystkich turystów, ale to właśnie oni są najbardziej widoczni. A potem wszyscy są wielce oburzeni i zaskoczeni, że stereotyp polskiego turysty za granicą jest, delikatnie mówiąc, "nie do końca korzystny"…




Ona: Wyjeżdżamy na wakacje z zamiarem zrelaksowania się i zaznania błogiego spokoju. Nie sposób jednak uczestnicząc w wyjeździe zorganizowanym przez biuro podróży odgrodzić się od innych ludzi, a nawet jeśli by to było możliwe - zwyczajnie bym nie chciała, bo lubię być w otoczeniu ludzi i ich obserwować. Zdarzają się jednak tacy, którzy zachowują się w sposób dziwny lub irytujący. 
O kilku takich zachowaniach dzisiaj piszemy - z dwóch różnych perspektyw. 

Sterta kamieni - Akropol
Szczególnie irytujące jest dla mnie zachowywanie się w sposób hałaśliwy i skrajnie egoistyczny. Żyjąc w społeczeństwie powinniśmy się jednak jakoś do innych ludzi dostosować, starać się, aby nasze towarzystwo - zamierzone lub zupełnie przypadkowe, nie było dla innych przykre, a jednak na wakacjach trafiliśmy na ludzi, którzy takie konwenanse mieli w poważaniu, o czym zapewne napisze również mój mąż.
W autokarze rozwożącym wycieczkę z Polski po hotelach, siedziała za nami grupa osób głośnych i skrzekliwych. Ich zachowanie było dla wszystkich naokoło męczące po kilkugodzinnej podróży, co było widać po minach współpodróżnych nienależących do tej grupy. Na szczęście ludzie ci wybrali inny hotel niż my, ale spotkaliśmy ich w drodze powrotnej na lotnisko, trwającej ok. 2,5 godziny. Grupa była 10-osobowa i składała się z rodziców, ich dorosłych dzieci i znajomych. Siedzieli bezpośrednio za nami. Wygadywali niesamowite bzdury, zagłuszając wszystko wokół zachrypniętym rechotem, mówiąc obrazowo - robili wieś. Sama też się głośno śmieję i (podobno) głośno rozmawiam przez telefon, ale staram się kontrolować i nie przeszkadzać innym, poza tym w pojedynkę nie jestem w stanie wytworzyć takiego dzikiego hałasu, choćbym nawet chciała. Załamywały mnie kolejne głupoty i mało śmieszne żarty, których zmuszona byłam wysłuchiwać. Ludzie siedzący za nami albo byli niezbyt lotni albo usilnie się na takich kreowali. Jakież było nasze rozczarowanie, kiedy po odszukaniu naszych siedzeń w samolocie, zobaczyliśmy, że znów ta cała banda siedzi bezpośrednio za nami! Tu już jednak było spokojniej, gdyż skutecznie zagłuszył ich hałas silnika (który o niebo wolałam od tego wytwarzanego przez nich), a niektóre z tych osób wyciszyły się pod wpływem strachu przed lataniem.  

Co jeszcze denerwuje na wakacjach? Wszechobecne narzekanie! Ja i On na wszelkich wyjazdach jesteśmy nastawieni entuzjastycznie do wszystkiego, cieszymy się, że możemy coś zobaczyć i dowiedzieć się czegoś nowego, cieszymy się ze zmiany otoczenia, obserwujemy i podziwiamy. Zdarzają się jednak ludzie, którym przeszkadza dosłownie wszystko - chociażby to, że w autokarze trzeba siedzieć, na pieszych wycieczkach trzeba chodzić, a nawet to, że w Grecji w środku lata jest gorąco. Niektórzy wybierając się na wycieczki krajoznawcze zdają się nie zwracać uwagi na historię, jaka się z danym miejscem wiąże, patrząc na nie wąskotorowo, jedynie przez pryzmat tego, jak wygląda teraz, w efekcie czego ruiny pałacu w Knossos czy Akropol jawią się dla takiego człowieka jako sterta kamieni, nie różniąca się niczym od kamieni z
własnego podwórka, którymi to spostrzeżeniami dzieli się głośno z innymi, wystawiając sobie samemu nienajlepsze świadectwo... Po co jeździć na takie wycieczki i męczyć się w upale za własne pieniądze, skoro dla takich osób piękne, symboliczne i doniosłe historycznie miejsca nie stanowią żadnej wartości? 

W czasie tegorocznej wycieczki zaszła nam za skórę również pielgrzymka, chociaż osobiście nigdy nic do pielgrzymek nie miałam. Do Grecji wylatywaliśmy w poniedziałek 5 sierpnia i jadąc do Warszawy, na półtorej godziny utknęliśmy w korku, z którego nijak nie dało się wyjechać, nic nie dało się przyśpieszyć, bo przed nami po jezdni z jedynymi dwoma pasami ruchu radośnie i nieśpiesznie maszerowała pielgrzymka, która tego dnia ruszyła w kierunku Częstochowy. Intencje mieli zapewne dobre, ale kto wymyślił tak doszczętne blokowanie ruchu drogowego w promieniu iluś kilometrów dla celów religijnych? Byłam bliska rozpaczy - kolejne minuty mijały, czasu do naszego wylotu zostawało coraz mniej, a my staliśmy w miejscu. Co nam z tego, że wyjechaliśmy z domu z dużym zapasem czasu, skoro na pewnym odcinku drogi po prostu przestaliśmy jechać? 
Na szczęście udało się jakoś tę przeszkodę pokonać i wpadliśmy na Okęcie dosłownie w ostatniej chwili. Blokowanie drogi nie jest chwalebne, dlaczego nie mogliby iść poboczem albo drogą o większej liczbie pasów? Czy to by im w jakiś sposób umniejszało? Gdzie wyobraźnia organizatorów - co jeśli np. w taki korek, z którego końca nie widać, wpakowałby się ktoś, kto by jechał do szpitala i musiał się w nim jak najszybciej znaleźć, kto by walczył o życie?

Takich sytuacji możnaby mnożyć, opisałam trzy, które szczególnie mnie uderzyły.

Basen przy hotelu - zbyt mały

W ramach ciekawostki - opiszę jeszcze sytuację, która kiedyś mnie zdziwiła, a mimo upływu dwóch lat i małego znaczenia w kontekście całego życia pamiętam ją do dziś. Otóż będąc niegdyś na wakacjach spożywaliśmy z mężem (wtedy - od kilku dni narzeczonym) kolację w hotelu. Niedaleko nas siedziała para, która składała się z misiowatego chłopaka i bardzo chudziutkiej dziewczyny. Jako iż sama muszę wkładać dużo wysiłku w dążenie do ładnej figury, jeśli chcę jako tako wyglądać, pozazdrościłam jej szczupłej sylwetki i uznałam, że dziewczyna chyba ciężko na nią pracuje, ponieważ jadła tylko sałatę i pomidory. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy zobaczyłam, że na sałacie nie poprzestaje i że donosi do stolika wraz z misiem kolejne talerze pełne tłustych, niezdrowych rzeczy, frytki, hamburgery i słodycze, i wcina to wszystko na równi ze swoim facetem!
Nie mogłam się z tym widokiem pogodzić, czułam wewnętrzny dysonans. Świat jednak nie jest sprawiedliwy... ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz