sobota, 8 czerwca 2013

"Twardym trzeba być, a nie miętkim" - po meczu Mołdawia - Polska


Miałeś kiedyś, drogi czytelniku, wrażenie, że świat jest przeciwko tobie? Że wszyscy i wszystko istnieje tylko po to, żeby kopać cię po tyłku podkutym, wojskowym buciorem? Czujesz, że nawet gdy wszystko układa się po twojej myśli, jest pod kontrolą i nie może się nie udać, na koniec i tak wychodzi jeszcze gorzej niż zwykle? Czy do tego jesteś jeszcze posiadaczem polskiego obywatelstwa?

Jeśli na wszystkie powyższe pytania odpowiedziałeś twierdząco, to… Gratulujemy! Jesteś idealnym kandydatem do gry w piłkarskiej reprezentacji Polski! Korki na nogi bracie,naród na ciebie liczy!


Taka to refleksja naszła mnie podczas oglądania piątkowej batalii naszych nieposkromionych orłów przeciwko mołdawskiej potędze piłkarskiej. Ja wiem, rozumiem. Wiem, że przeciwnik był mocny. Że był zmotywowany i zdeterminowany, a dodatkowo jeszcze grał u siebie. Poza tym na pewno było za gorąco. I duszno! Albo za zimno. Zdaję sobie sprawę, że powyższe, mordercze dodajmy,  okoliczności od początku praktycznie odbierały naszym gwiazdom wszelkie szanse i w zasadzie wywalczony krwawo remis należy traktować jako kolejny sukces polskiej myśli szkoleniowej…
Ale jakoś, mimo wszystko, cieszyć się nie potrafię. Dziwne, co?

Dobra, dość tej ironii,  bo ktoś gotów pomyśleć, że jestem zgorzkniały. Przejdźmy do rzeczy.

Chłopaki tylko w pierwszej połowie stworzyli sobie chyba z paręnaście dobrych okazji, żeby wpakować piłkę do siatki i ostatecznie zepsuć Mołdawianom dzień. Od czasu do czasu wychodziły im akcje, po których przeciwnicy naprawdę nie bardzo wiedzieli, co właściwie się stało. Dodatkowo byli wyraźnie szybsi i lepsi technicznie. Przez większość czasu kreowali grę. Oni naprawdę starali się wygrać ten mecz, to było widać. I cóż z tego? Ano nicóż, jak to zwykle w przypadku naszej reprezentacji bywa. Po którymś z kolei niecelnym uderzeniu na bramkę, nieudanym zagraniu czy stracie piłki w  środku pola, nosy zostały zwieszone na kwintę, orzełkom na koszulkach wyraźnie opadły skrzydełka, a wiara w wywiezienie z Kiszyniowa korzystnego rezultatu ulatywała z naszych graczy w zastraszającym tempie.

Aż żal było patrzeć, kiedy pod koniec meczu Mołdawianie ze stoickim spokojem seryjnie wymuszali na wyraźnie już wówczas zniechęconych Polakach faule, po czym tarzali się po ziemi w oscarowych niemal pokazach nieopisanego cierpienia, kradnąc tym samym cenne sekundy. 

Gwoli wyjaśnienia. Ja naprawdę mam mnóstwo sympatii dla naszej ekipy i od wielu lat kibicuję chłopakom, kiedy tylko mogę. Co więcej, ja wciąż pełen jestem naiwnej, dziecięcej wręcz wiary (mówię to zupełnie poważnie!), że w chłopakach gdzieś tam głęboko (bardzo głęboko, ale jednak) ukryty jest potencjał! Taki dynamit, który tylko czeka na odpalenie, a który pozwoli im wygrywać z najlepszymi na świecie. 

No bo jak inaczej logicznie wyjaśnić, że raz na jakiś czas zdarzają się takie spotkania, gdzie znacznie wyżej notowany rywal jest tylko tłem dla szalejącej na boisku ekipy „Biało-czerwonych” (np. mecz z Portugalią w 2006 roku (2:1 dla Polski))? Albo że przynajmniej gramy z takim rywalem jak równy z równym (żeby daleko nie szukać, 1:1 z Anglią w 2012)? 

Po dzisiejszym meczu, kiedy po raz kolejny miało być pięknie jak nigdy, a wyszło jak zwykle, wciąż wierzę, że ten potencjał gdzieś tam się czai i kiedyś w końcu da o sobie znać.

Mam tylko nadzieję, że będzie mi dane tego momentu dożyć. Amen.

Jeśli ktoś całym tym przydługim tekstem, a zwłaszcza jego początkiem, poczuł się w jakikolwiek sposób dotknięty czy urażony – mówi się trudno, musi z tym żyć. Takie to brutalne jest życie, trzeba się przyzwyczajać. Jak to powiedział Jurek Kiler w niezapomnianej komedii Juliusza Machulskiego: „Twardym trzeba być, a nie miętkim”. Zwłaszcza oglądając wyczyny chłopaków z reprezentacji.

A na poprawę nastrojów – dowód, że i Polacy mieli swoje lepsze momenty:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz