środa, 28 sierpnia 2013

Jaka piękna katastrofa!

Miało być pięknie, a wyszło jak zwykle. Ponownie polski zespół dotarł do finałowej rundy eliminacji Ligi Mistrzów, ponownie w pierwszym spotkaniu mistrz kraju osiągnął dobry wynik. Niestety, ponownie niewiele z tego wynikło. Emocji mieliśmy co niemiara, na to nikt narzekać nie może. W samej tylko pierwszej połowie widzieliśmy dwa błyskawiczne trafienia Rumunów, niesłusznie nieuznaną bramkę Legii, wreszcie gola kontaktowego. Rezultat końcowy: 2-2 i koniec marzeń o Legii Warszawa w piłkarskiej Lidze Mistrzów.


Warszawiacy nie grali źle, jestem w stanie zaryzykować nawet stwierdzenie, że (nie licząc pierwszych 10 minut…) był to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy mecz „stołecznych” w sezonie! "Jaka piękna katastrofa" – cytat z Greka Zorby Nikosa Kazantzakisa sam ciśnie się na usta.

Tylko że ja, moi drodzy, mam już serdecznie dość tych wszystkich "pięknych porażek" naszych zespołów. Widziałem ich już w swoim życiu wystarczająco dużo (a dodam, że nie jestem jeszcze taki stary!). Chciałbym natomiast w końcu zobaczyć jakiś sukces, móc patrzeć na naszych grajków unoszących zaciśnięte pięści w geście triumfu, nie w przypływie bezsilnej złości. Cieszących się i świętujących, nie schodzących z boiska ze zwieszonymi głowami. "Grają jak nigdy, przegrywają jak zwykle" – tak jeszcze parę lat temu zwykło się określać grę reprezentacji Hiszpanii. Z zachowaniem wszelkich proporcji, dokładnie tak można określić wczorajszą grę warszawskiej Legii ze Steauą Bukareszt. Można spierać się, że przecież "wojskowi" nie przegrali tego meczu, ale czym innym niż porażką jest wywalczony na własnym stadionie remis, premiujący awansem zespół rywali? Warszawiacy walczyli, starali się i szarpali. Była wola walki, była zadziorność a nawet co nieco umiejętności. Tylko co z tego? Co z tego, skoro wcześniej, w przeciągu trzech minut "Legioniści" we frajerski sposób pozwolili wpakować sobie dwie bramki? To były trzy minuty, które de facto przekreśliły szanse Legii. Każdy, kto interesuje się futbolem choćby w niewielkim stopniu, wie co znaczą gole stracone na własnym stadionie. Na tym poziomie rozgrywek na takie błędy zwyczajnie nie można sobie pozwolić.

Piękne porażki to zresztą specjalność Polskich zespołów w eliminacjach Ligi Mistrzów. Że wspomnę choćby tylko dwie próby wejścia do "piłkarskiego raju" w wykonaniu Wisły Kraków. Dwumecz z Panathinaikosem Ateny z 2005 roku. Wiślacy pod wodzą Jerzego Engela w pierwszym meczu czwartej rundy eliminacji grają efektownie i skutecznie, pokonują rywali 3:1. Tylko po to, aby w rewanżu ulec 1:4 i pożegnać się z marzeniami o LM (jako ciekawostkę dodać można, że drugą bramkę dla mistrzów Grecji zdobył wówczas  były reprezentant Polski – Emmanuel Olisadebe). Jak wiadomo, historia to złośliwe bydle, które lubi się powtarzać. Tak też stało się w roku 2011. W roli głównej ponownie krakowska Wisła, przeciwnik – APOEL Nikozja. W pierwszym spotkaniu kibice zgromadzeni na Reymonta w Krakowie obejrzeli nieznaczne zwycięstwo swojego zespołu (1:0), nadzieje zostały rozbudzone. Po czym szybko zgasły za sprawą rewanżu, w którym Cypryjczycy pewnie pokonali mistrzów Polski 3:1.

Piłkarzom z Warszawy pozostała gra
w Lidze Europy
Pisałem to już parokrotnie i dzisiaj, po kolejnej porażce polskiego futbolu, napiszę po raz kolejny. Nasi piłkarze mają talent i mają potencjał. Nie mniejszy niż Portugalczycy czy Włosi, a na pewno nie mniejszy niż Rumuni. Brak jest za to umiejętności, wyszkolenia technicznego. A przede wszystkim, znać daje o sobie brak wiary we własne możliwości i tzw. chłodnej głowy. W drugiej połowie wczorajszego spotkania Polacy wyraźnie zdominowali rywali. Co stało na przeszkodzie, aby tak wyglądał cały mecz? Gdyby gracze mistrza Polski wyszli na pierwszą połowę równie skoncentrowani i pewni siebie, być może bramki dla rywali nie padłyby, a my moglibyśmy cieszyć się z historycznego awansu do Champions League.
Tak się jednak nie stało. Ostatni raz polski zespół grał w elitarnej Lidze Mistrzów 17 lat temu. W tym roku nie udało się ponownie, choć – co warte odnotowania – Legia Warszawa w tegorocznych eliminacjach nie przegrała ani jednego spotkania. 

Aby zakończyć tą nieszczególnie optymistyczną notkę jakimś pozytywnym akcentem przypomnę jeszcze jedno - nikt nie powiedział, że to co nie udało się w el. LM, nie może udać się w Lidze Europy. Legia udowodniła, że jest zespołem silnym, grającym do samego końca i obdarzonym charakterem. W takiej sytuacji nie widzę najmniejszego powodu, dla którego to warszawiacy nie mieliby stać się "czarnym koniem" tegorocznych zawodów! Niezależnie od klasy rywali z jakimi przyjdzie im grać.

2 komentarze:

  1. słusznie sedzia odgwizdal spalony ustalmy to raz na zawsze

    OdpowiedzUsuń
  2. Może tak, może nie. Ja na powtórkach spalonego się nie dopatrzyłem i tego też się trzymam. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń