środa, 22 stycznia 2014

Wiedźmin. Sezon Burz - nie-recenzja

Kiedy zabierałem się za czytanie Sezonu Burz pióra Andrzeja Sapkowskiego, byłem pełen obaw. To zresztą mało powiedziane, ja zwyczajnie się bałem! Bałem się, że (przepraszam za banał) czar, który rzuciła na mnie "wiedźmińska" proza Sapkowskiego i pod którego działaniem pozostaję od wielu już lat, pryśnie jak mydlana bańka, a sam wiedźmin stanie się tylko kolejnym, przeciętnym bohaterem, jakich pełno w polskiej literaturze fantasy. Od razu rozwiewam wątpliwości, tak się - na całe szczęście - nie stało. Geralt, choć być może nie jest w życiowej formie, wciąż pozostaje postacią, z którą pozostali książkowi bohaterowie muszą się liczyć.


Na początku muszę przyznać, że do tworzenia tej... notki (w życiu nie nazwę tego kawałka tekstu recenzją) zabierałem się jak, nie przymierzając, pies do jeża. Dość powiedzieć, że premiera książki miała miejsce w listopadzie, a więc ponad dwa miesiące temu. Niewiele mniej czasu minęło, odkąd zakończyłem czytanie. Skąd zatem to opóźnienie? Mógłbym tłumaczyć się brakiem czasu, mnóstwem innych zajęć, które w ostatnich tygodniach zaprzątały mi głowę... I byłaby to prawda, ale tylko częściowo. Cała prawda i tylko prawda wygląda tak, że zwyczajnie nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Bo i po pierwsze recenzent ze mnie żaden (nie mam o tym pojęcia, ale kto by się takimi detalami przejmował!), a po drugie... no jak to, ja oceniający publicznie twórczość Sapkowskiego? Mojego od zawsze ulubionego pisarza? No ale jak się powiedziało "A", to wypadałoby powiedzieć i "B". Zatem jedziemy!
Andrzej Sapkowski duma nad
zawiłościami losu

Jakiś czas temu popełniłem krótki tekst, będący zapowiedzią Sezonu Burz (znajdziecie go TUTAJ), w którym wyraziłem szereg wątpliwości odnośnie książki. Po pierwsze wątpiłem, czy Sapkowski podoła wyzwaniu pod względem pisarskim. Czy podołał? Cóż... I tak, i nie. Zacznijmy może od tego, co wyszło moim zdaniem dobrze.

Podobnie jak we wszystkich poprzednich książkach poświęconych wiedźminowi, mistrzowsko zrealizowane zostały dialogi. Pełno w nich humoru i polotu. Sapkowski zawsze znany był z doskonałego kreowania napięcia i budowania charakterów poszczególnych postaci właśnie za pomocą dialogów, nie inaczej jest i tym razem. Jest zabawnie, czasem dosadnie, nie brakuje też wulgaryzmów - co jednak ważne, te ostatnie używane są tu "z głową" i zawsze mają swoje uzasadnienie. Ponadto, co nie mniej istotne, kwestie wypowiadane przez bohaterów są wiarygodne. Przykładowo, strażniczki miejskie nie stronią od przekleństw, rubasznych dowcipów i zachowań. Z kolei starający kreować się na intelektualną elitę "wiedźminlandu" magicy posługują się językiem sztucznie górnolotnym, pseudonaukowym i pełnym obcojęzycznych wtrętów.

Kolejna rzecz, którą należy zapisać Sapkowskiemu w kontekście Sezonu Burz na plus to bohaterowie. Na potrzeby nowej powieści mistrz polskiej fantastyki stworzył peleton zupełnie nowych postaci, znalazł również miejsce dla kilku "starych znajomych", którzy tutaj zostali przedstawieni w zupełnie nowym świetle. Mam tu na myśli głównie wspomnianą już na kartach wiedźmińskiego pięcioksięgu Lyttę Neyd zwaną "Koral", która w Sezonie Burz wyrasta na jedną z ciekawszych osobowości. Niestety nie wszyscy "nowi" prezentują równie wysoki poziom, niektórzy robią wrażenie osobników jakby "z innej bajki" nie pasujących do końca do realiów wykreowanego świata. Na osobną wzmiankę zasługuje natomiast nieznana dotąd postać Mozaïk - intrygująca i obdarzona charakterem. Jedna z tych postaci, która, choć nie odgrywa pierwszoplanowej roli, napędza historię i nadaje jej charakterystycznego klimatu.

Geralt (na górze) i utopiec (na dole)
źródło
Niestety, pomimo, że w ogólnym rozrachunku powieść czyta się naprawdę dobrze, jest też kilka minusów, które sprawiają, że Sezonu Burz nie można niestety z całą mocą ogłosić powrotem króla polskiej fantasy. Książka ma też bowiem swoje wady, a najpoważniejszą z nich jest... fabuła. Cała przedstawiona na nieco ponad 400 stronach powieści historia obraca się wokół skradzionych wiedźmińskich mieczy. Jak wiadomo, wiedźmin bez miecza jest jak bard bez lutni, po prostu nie ma racji bytu. W związku z czym Geralt, chcąc nie chcąc, rusza na poszukiwanie złodziei, wplątując się przy okazji w polityczne afery i romanse oraz zawiązując przymierza wątpliwej moralnie natury. Brzmi to wszystko być może nie najgorzej, ale w rzeczywistości główny wątek fabularny wydał mi się dość miałki, tak jakby służyć miał jedynie za dopisane nieco na siłę fabularne spoiwo do wymyślonych wcześniej przygód. W przypadku powieści z Geraltem z Rivii w roli głównej, to bardzo poważny minus, bo to właśnie oś fabularnych wydarzeń była zawsze tym, co niemal natychmiast wciągało czytelnika i przykuwało do książki na długie godziny. Tymczasem pod tym względem Sezon Burz nie może niestety konkurować ani z "wiedźmińską sagą", ani z dwoma wydanymi wcześniej tomami opowiadań.

Bard Jaskier - najlepszy kumpel i źródło
większości kłopotów Geralta.
Widziany oczami grafików
CD Projekt RED 
Na koniec zostawiłem sobie kwestię, która w zasadzie od zawsze była bolączką prozy Sapkowskiego. Mianowicie zakończenie. Nie twierdzę, że jest złe. Przeciwnie, jest ciekawe, a dodatkowo otwiera przed autorem wątki, które spokojnie wykorzystać można przy okazji pracy nad kolejnymi częściami przygód wiedźmina. Tym natomiast, co mnie osobiście "uwiera" jest chronologia. >> Tutaj pozwolę sobie na bardzo nieznaczący spoiler dotyczący przestrzeni czasowej, w której rozgrywa się akcja powieści. Osoby na takowe spoilery uczulone zapraszam do następnego akapitu. << Przez całą niemal powieść przekonany byłem, że akcja dzieje się przed wydarzeniami znanymi z sagi, dokładniej pomiędzy tomami opowiadań Ostatnie życzenie a Miecz przeznaczenia. Nic bardziej mylnego, Sapkowski swoim zwyczajem postanowił namieszać. W związku z czym dowiadujemy się, że Opowieść trwa, historia nie kończy się nigdy. Co oznacza ni mniej ni więcej to, że akcja książki umiejscowiona jest w bliżej nieokreślonym punkcie czasoprzestrzeni, a próby chronologicznego umiejscowienia wydarzeń z góry skazane są na niechybną klęskę. Więcej nie zdradzę, żeby nie psuć nikomu zabawy.

Dobrze jest zatem, czy jednak nie za bardzo? Nie jest to w żadnym wypadku "powrót króla", ani ideał, na który wielu czekało. Oczekiwania licznej rzeszy fanów (w tym również moje) były zresztą ogromne, co oczywiste, nie wszystkie z nich udało się Sapkowskiemu spełnić. Mimo to, trzeba jasno powiedzieć, że nawet wobec pewnych braków i fabularnych uproszczeń Wiedźmin. Sezon burz to wciąż kawał bardzo solidnej literackiej roboty, a dla fanów wiedźmina Geralta z Rivii pozycja wręcz obowiązkowa. Ujmę to tak: gdybym nigdy wcześniej nie miał styczności z wiedźmińską  prozą, jako fan fantasy wystawiłbym nowej powieści Sapkowskiego notę oscylującą w okolicy 8/10. Jako wieloletni fan Sapkowskiego, który wcześniejsze przygody wiedźmina zna na wyrywki, daję 6,5/10. Jest dobrze, ale nie tak, żeby nie mogło być lepiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz