środa, 18 września 2013

[hate] Komunikacja miejska [/hate]

W komunikacji miejskiej - dzień jak
 co dzień
W tym świecie nie obowiązują prawa znane z codziennego, uporządkowanego życia. Tutaj silni zwyciężają, słabi skazani są na porażkę. O miejscu siedzącym mogą marzyć tylko prawdziwi czempioni. Ci, którzy nie są gotowi stawić czoła wyzwaniu i podjąć ostatecznej walki, lepiej niech idą piechotą - tu nie ma miejsca na słabość. Witajcie w brutalnym świecie komunikacji miejskiej!




On: No dobra, może i nieco w powyższym wstępie przesadziłem, ale mam wrażenie, że wcale nie aż tak bardzo. Każdy, kto chociaż raz korzystał z dobrodziejstw oferowanych przez miejskie autobusy, wie o czym mówię. Ja z wspomnianych dobrodziejstw korzystam co najmniej dwa razy dziennie, od poniedziałku do piątku. Ostatecznie jakoś do pracy trzeba dojechać. A w autobusach dzieje się, oj dzieje... Lista tematów, które można by poruszyć w odcinku "Kącika hejtera" poświęconemu komunikacji miejskiej wydaje się ciągnąć bez końca, ja skupię się jednak tylko na kilku, najbardziej irytujących kwestiach.

Po pierwsze - atmosfera. Zwłaszcza w lecie atmosfera panująca w autobusach mpk (skrót od Miejskie Przedsiębiorstwo Komunikacji) bywa... gęsta. Nawet jeśli otworzy się okna, to nie sposób pomylić aromatycznego wnętrza autobusu z chociażby zapachem leśnej polany. Zresztą, otwarcie okien też nie jest taką oczywistą oczywistością, jaką mogłoby się wydawać. Zawsze bowiem znajdzie się jedna osoba, której otwarte okno, przy 30°C na zewnątrz, będzie przeszkadzać, a która nie będzie miała kompletnie żadnych oporów, żeby bardzo głośno wyrażać swój sprzeciw, terroryzując przy okazji wszystkich pozostałych pasażerów. Bo przecież jest zimno, a otwarte okno to przeciąg! A wszyscy przecież wiedzą, że przeciąg to nieuchronna choroba, a to z kolei może skończyć się wyłącznie wizytą w szpitalu! Czyli nic dobrego z wietrzenia wyniknąć nie może.

MPK - kraina szczęśliwości
Po drugie - współpasażerowie. Ta kwestia wymaga nieco szerszego omówienia, bo i zachowań współpasażerów na które można ponarzekać jest co niemiara. Nie raz i nie dwa byłem na przykład w sytuacji, kiedy autobus hamował przed przystankiem, a ja - stojąc - jedyną wolną ręką kurczowo trzymałem się barierki, byle nie upaść. Z kolei stojący tuż obok mnie jegomość opierał się o moją rękę całym swoim ciężarem - sygnalizując mi w ten sposób, że on na tym przystanku ma zamiar wysiąść a ja mam natychmiast się przesunąć. W końcu po co mówić "przepraszam", albo chociaż poczekać, aż autobus przestanie hamować, o wiele lepiej zwyczajnie próbować przepchnąć zagradzającego drogę delikwenta! W ogóle to doprawdy urocze, kiedy ludzie w autobusie odczuwają tą głęboką potrzebę bliskości i starają się wejść człowiekowi na głowę, albo przynajmniej nadepnąć. A wszystko oczywiście w wyniku głębokiej potrzeby kultywowania kontaktów międzyludzkich... Inny przykład to z kolei współpasażerowie... "dziwni". Od czasu do czasu zdarza mi się spotykać pewnego "pana szanownego", który w autobusie za każdym jednym razem ustawia się na samym środku, po czym z zapamiętaniem i z zapałem godnym lepszej sprawy dłubie w nosie. Ów mężczyzna ma przy tym w zwyczaju patrzeć głęboko w oczy pozostałym pasażerom i uśmiechać się promiennie. 

Po trzecie - kierowcy. Ja rozumiem, że spędzanie większej części dnia za kierownicą autobusu, przebijanie się przez korki i wysłuchiwanie trajkotania podróżujących może być stresujące i po tych 7-8 godzinach można mieć serdecznie dość wszystkiego, łącznie ze swoimi pasażerami. Tyle tylko, że ani ja, ani nikt z podróżujących szanownemu panu kierowcy nie kazał wybierać tego konkretnego zawodu. W związku z tym nie uważam, żeby opieprzanie "dla zasady" każdego pasażera, usiłującego kupić u siebie bilet było uzasadnione. A dokładnie taki zwyczaj prezentuje większość kierowców. A koronnym argumentem jest w tej sytuacji stwierdzenie, że "przecież można było kupić bilet na przystanku, a nie teraz zawracać mu głowę". No pewnie, w końcu nikt z podróżujących mpk nie marzy o niczym innym jak o przepychance słownej z kierowcą. Pewnego razu byłem też światkiem sytuacji, w której kierowca najpierw odmówił dziewczynie sprzedaży biletu, tłumacząc (w dosadnych i starannie dobranych słowach), że w autobusie jest biletomat. Kiedy ta stwierdziła, że automat jest zepsuty, zwyczajnie opieprzył ją (tym razem już mało finezyjnie) od góry do dołu, po czym stwierdził, że "to niemożliwe, bo przed chwilą jeszcze działał!". Sytuacja skończyła się tak, że dziewczyna wysiadła na najbliższym przystanku. Bez biletu. 

I jeszcze jedna rzecz. Być może jestem aspołeczny, może mam jakiś uraz, a może po prostu jestem gburowatym chamem, który nie lubi ludzi. Nie wiem, nie mnie to oceniać. Fakt jednak pozostaje faktem - wyjątkowo irytują mnie ludzie, którzy siadają obok mnie, pomimo, że naokoło jest od groma wolnych miejsc. Nigdy nie zrozumiem takiego zachowania, jak dla mnie najlepszą możliwą opcją jest jazda na pojedynczym siedzeniu. Wtedy, siedząc samemu, mogę czytać książkę i nikt nie zagląda mi przez ramię, mogę pisać w spokoju smsa, grać na telefonie czy chociażby zwyczajnie wyglądać przez okno nie niepokojony. Słowem - nie muszę znosić nikogo obok siebie. Wyjątkiem od tej reguły jest sytuacja, kiedy jedzie ze mną Ona, wtedy siedzimy razem i nie ma opcji, żeby było inaczej :) Poza tym, rytualnie już, jeśli tylko mam na sobie kurtkę, płaszcz albo inne choćby trochę bardziej odstające ubranie, to ktoś kto siada obok obowiązkowo musi mi je przysiąść. W końcu po co patrzeć jak się siada... 


Kolejna sprawa - taki współsiedzeniowicz to zawsze potencjalne ryzyko. Ryzyko kompletnie niechcianej i niepotrzebnej mi do szczęścia rozmowy. Wspominałem już, że jestem gburem? Cóż, wygląda na to, że naprawdę nim jestem. Nie lubię rozmawiać z przypadkowymi osobami. Ani w pociągu, ani w busie, ani w komunikacji miejskiej. Na palcach jednej ręki policzyć mogę przypadki, kiedy taka rozmowa była czymś więcej niż pustą gadką-szmatką i rzeczywiście sprawiała mi przyjemność. Chętnie rozmawiam ze znajomymi
czy z rodziną. Mówiąc krótko - z ludźmi, których znam i lubię. Natomiast na ogół naprawdę nie mam ochoty słuchać o wnuczkach, pieskach, socjalizmie, religii, Tusku czy Kaczyńskim (w zależności od politycznego wyznania współsiedzeniowicza).



Ona: Pochodzę z mniejszego miasta niż to, w którym obecnie mieszkamy - tam komunikacja działała nieco inaczej niż tutaj. Tam ogólnie jest mniej autobusów, mniej kierunków i miejsc, w które jeżdżą, a przyjeżdżają rzadziej (np. raz na godzinę lub półtorej), więc lepiej pilnować czasu, żeby takiego unikatu nie przegapić.
Za to nie ma tłumu, a kierowcy są jakby przyjaźniejsi. Będąc w liceum, w czasie trwania zimy jeździłam autobusami codziennie. Miło to wspominam, bo codziennie rano w autobusie spotykałam znajomych ze szkoły, o co było nie trudno, jako że wszyscy zaczynali lekcje o 8, a autobusy z naszej okolicy w stronę centrum miasta jechały przed 8 dosłownie dwa.

Dokładnie tak nie wygląda u nas komunikacja miejska
W obecnym mieście, do którego przeniosłam się na studia, a później zostałam razem z mężem, z początku rzadko jeździłam komunikacją miejską. Z każdym rokiem mieszkałam jednak coraz dalej od uczelni, a przez pewien czas codziennie dojeżdżałam do pracy (na drugi koniec miasta). Teraz mieszkamy niedaleko mojej pracy, ale z kolei zaczęłam chodzić na siłownię, więc znów dojeżdżam. Co się w tych autobusach dzieje - tragedia! Trzeba mieć anielską cierpliwość, żeby jakoś przetrwać podróż w takim mpk.


Żeby nie było tak kompletnie hejtersko, zacznę od pozytywów, jakie dostrzegam.
Fajnie, że nie trzeba zasuwać wszędzie z buta, bo trwałoby to wieczność, autobusy są też w miarę niedrogie (chociaż ceny biletów sukcesywnie rosną). W naszym mieście jest ich całkiem sporo i w ciągu roku szkolnego jeżdżą co 15 minut. Czasem można nawet siąść.
Z zalet to by było na tyle ;)

Duszność
Przede wszystkim - mam chorobę lokomocyjną. Może już nie aż tak dokuczliwą jak w dzieciństwie, ale jednak trochę mam. Często jest mi w autobusach niedobrze, zwłaszcza jak jest tłoczno (a jest tak dość często) lub kiedy jadłam coś przed drogą. Różne zapachy wyczuwalne wokół mnie wcale nie sprawiają, że robi mi się lepiej. Nie jest to jednak wina autobusu, ale moja osobista ułomność.

Zagrożenie
Jestem nieufna wobec obcych. O ile kiedyś bycie częścią tłumu było mi zupełnie obojętne, to teraz źle się w nim czuję. Stojąc w autobusie wśród ludzi zazwyczaj pesymistycznie przewiduję straty materialne, co objawia się tym, że kurczowo ściskam przed sobą torebkę i to, co tam jeszcze ze sobą mam. Póki co ten instynkt mnie nie zawiódł, bo zawsze wychodzę z autobusu z takim samym stanem posiadania jak przy wsiadaniu. Jednakowoż nie czuję się tam najbezpieczniej.

Dziwni ludzie
Takie mam szczęście, że często spotykam jakichś. Osoby z oczywistymi dolegliwościami psychiatrycznymi, bezdomni załatwiający w autobusie swoje potrzeby fizjologiczne, różnej maści zboczeńcy, zbereźni dziadkowie, ludzie pijani i agresywni. Nie lubię, boję się, staram się unikać, ale w zamkniętej puszce, na niewielkiej powierzchni, bywa to trudne. Jakoś tak w autobusie opuszcza mnie tolerancja i wyrozumiałość dla innych, ustępując miejsca pragnieniu jak najszybszego wydostania się z pojazdu i odetchnięcia świeżym powietrzem (oraz nie bycia zagrożoną niepożądanym kontaktem ze współpasażerem). W przypadku takich kontaktów zachowuję się najobojętniej jak to jest możliwe, ale czasem i to nie pomaga.

Nie mam natomiast nic do osób, które do mnie mówią, o ile są trzeźwe i nie wykazują ewidentnych zaburzeń zdrowia psychicznego. Czasem nawet można trafić na ciekawego rozmówcę i dowiedzieć się o świecie czegoś nowego albo po prostu porozmawiać i miło spędzić ten krótki czas.

Kierowcy
Bliskość i integracja
Zdarzają się sympatyczni kierowcy, spotkałam takich paru w swoim życiu, ale generalnie kierowcy autobusów są jedną z najbardziej negatywnie nastawionych do społeczeństwa grup zawodowych, z jakimi miałam do czynienia. Prowadzą te autobusy z ogromną łaską, zachowują się jakby byli niezastąpieni i najwyraźniej nie dociera do nich, że to oni są dla ludzi korzystających z komunikacji miejskiej, a nie ludzie dla nich. Być może nie lubią tłumów i tych wszystkich elementów spotykanych w autobusach tak samo jak ja, ale skoro już wykonują taką pracę, to mogliby się zmusić do zachowania kultury i chociażby używania form grzecznościowych (nie mówiąc o jakimś minimalnym uśmiechu). Kiedy zepsuje się biletomat i ktoś chce kupić u nich bilet, są w stanie nakrzyczeć na tą osobę i obwinić ją o celowe zepsucie maszyny, ale kiedy komuś dzieje się krzywda albo trzeba wyprosić uciążliwego, nienajczystszego pasażera, bo inni są bliscy łez i odsuwają się jak tylko mogą, najlepiej wychodzi im zachowywanie obojętności i udawanie, że nic się nie dzieje. W takich przypadkach nie czują się odpowiedzialni za tych, których wiozą. Czasem szarpią niemiłosiernie, gwałtownie ruszają i hamują,  jakby wieźli nie ludzi, a worki pełne ziemniaków.

Pamiętam nasze niegdysiejsze wakacje w Hiszpanii. Jechaliśmy komunikacją miejską ładną, zadbaną, nowoczesną. Kierowcą była kobieta, wesoła i rozgadana, witająca się miło ze wszystkimi ludźmi wchodzącymi przednimi drzwiami. Jak zapytaliśmy ją o drogę z przystanku, na którym się zatrzymaliśmy do oceanarium, bardzo chciała pomóc i choć mówiła po hiszpańsku, a my nie, udało nam się ją zrozumieć i trafić na miejsce bez typowego dla nas błądzenia.
O ile byłoby radośniej, gdyby taki stan rzeczy był u nas standardem :)

Póki co z niecierpliwością czekam na dzień, w którym wspólnie uznamy, że oto wystarczająco się dorobiliśmy i nadszedł czas na zakup własnego samochodu, choćby niewielkiego i używanego. Wtedy beztrosko porzucimy autobusy na rzecz prywatnego środka lokomocji, w którym sami będziemy wybierać współpodróżnych, muzykę i styl jazdy. 

7 komentarzy:

  1. Nie wiem skąd ta dziwna sugestia, że gdzie to już widziałem...wystarczy spojrzeć na archiwum nasze i bloga na dwa głosy i jak byk widać ze byliśmy pierwsi. Pomysł był Nasz i Nasz blog był pierwszy. Przed założeniem samego bloga przeszukaliśmy internet poczytaliśmy trochę i nie było ani jednego bloga który pisałby z dwóch różnych perspektyw (damskiej i męskiej) Obecnie dziwnym trafem znam włącznie z tym powyżej już 4 takie blogi, gdzie prowadzą je pary i dziwnym trafem mają one młodsze archiwum od naszego, więc nie wiem po co Twoja dziwna uwaga ;) Poza tym my nie mamy nic przeciwko żeby takie blogi powstawały bo to bardzo fajna sprawa i łaczy pary!!!

    Cieszę się że podobają się zdjęcia, jak widać to kwestia bardzo indywidualna :) nam samym nie wszystkie się podobają, a inni mimo to mówią że piękne ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy temat :) ja mam do komunikacji miejskiej obojętny stosunek, jest wiele rzeczy których w niej nie lubię i jest wiele takich co lubię. Fakt faktem, że macie bardzooooo długie notki :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Chwila, moment, spokojnie i bez nerw ;) Zacznijmy od tego, że ja nikogo o nic nie oskarżam i nie taki był mój zamiar. Po drugie, i bez przeglądania archiwów zdaję sobie sprawę, że wasz blog jest bardziej zaawansowany stażem. Zawsze miałem natomiast wrażenie, że wasz blog był poświęcony tematyce stricte ślubno-narzeczeńskiej, nie ogólnoludzkiej :) Co do ilości podobnych blogów, nie mam pojęcia, nigdy nie sprawdzałem ani nie szukałem. Nie widzę zresztą takiej potrzeby, zawsze wolałem pisać po swojemu niż sugerować się tematyką innych.

    Co do naszych długich postów - obydwoje lubimy pisać, a że tematów nie brakuje, to takie właśnie są rezultaty ;) W każdym razie miło mi, że jest ktoś, kto ma cierpliwość te długaśne notki czytać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Racja, nasz blog ma dużo notek o ślubie bo przez ostatnie pół roku był to nasz główny temat, całe życie kręciło się wokół ślubu :) na chwilę obecną pozostała nam chyba ostatnia notka na temat slubu i podejrzewam, ze może kiedyś kiedyś sobie powspominamy (pewnie na rocznicę ślubu) ale tak to radzę zajrzeć do opisu w zakładce KONTAKT :) wcześniej ten opis był na głównej stronie bloga, ale go przenieśliśmy! Piszemy też o innych rzeczach :) My sprawdziliśmy przed założeniem bloga czy przypadkiem komuś nie kradniemy pomysłu. Okazał sie, ze nie :) na chwile obecną o innych podobnych blogach dowiadujemy się właśnie przez to, że komentują u nas :)

      Usuń
  4. Heh, czyli jak rozumiem, gdyby okazało się że blog o podobnej tematyce już gdzieś istnieje, to w związku z ew. "kradzieżą pomysłu" nie założylibyście swojego? ;) Tak czy inaczej, jak napisałaś wcześniej - pomysł jest fajny i wart powielenia. Osobiście sądzę, że co nieco takich blogów jeszcze powstanie.

    A co do przygotowań do ślubu - cóż, doskonale sobie zdaję sprawę jakie to absorbujące ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pani Poślubiona, nie twierdzimy, że byliśmy pierwsi, a komentarz, który On zamieścił na Waszym blogu był z przymrużeniem oka ;)
    Nasze blogi są zupełnie różne pod względem poruszanej tematyki i sposobu pisania, a łączy je tylko to, że posty zarówno na Dwoje do poprawki, jak i na naszym blogu są pisane wspólnie przez szczęśliwe małżeństwo :)
    Sama z chęcią poczytałabym więcej takich blogów.

    A notatki nie wiem sama jakim sposobem wychodzą takie długie. Kiedy siadam do pisania, wydaje mi się, że nie mam aż tak wiele do powiedzenia na dany temat i streszczę się w paru zdaniach, ale to się tak jakoś samo pisze i pisze :)

    Pozdrowienia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem widocznie źle oczytałam komentarz :) no nic :) notki faktycznie macie długie, trudno czasem zmusić czytelnika do czytania takich długich postów, ja staram się nie rozpisywać choć i dłuższe posty nam się zdarzają :) czasem fakt, się nie da jak człowieka poniesie hehhe

      Usuń