czwartek, 20 lutego 2014

O tym, jak zostałem zatrudniony

Być może niektórzy z was pamiętają, jak zupełnie niedawno zawzięcie narzekałem na rozmowy kwalifikacyjne i żaliłem się, że nie zostałem przyjęty do pracy. Ci który nie pamiętają, a chcieliby, mogą poczytać sobie o tym, jak nie zostałem zatrudniony. Otóż dzisiaj nie zamierzam się żalić ani narzekać, tak się bowiem składa, że oto, [fanfary] po kilku miesiącach irytującej bezczynności, w końcu zostałem zatrudniony [/fanfary]!


Wiecie co? Nawet nie bardzo wiem, jak to właściwie się stało. Swoje zgłoszenia rozsyłałem niemal we wszystkie możliwe miejsca, odpowiadałem na zdecydowaną większość ofert pracy, jakie znalazłem. Na swojej prywatnej "liście szczęśliwców" zapisywałem sobie wszystkie firmy, do których powędrowało moje CV. Mimo to rezultat na ogół był ten sam - wiele mówiący, kompletny brak odzewu ze strony potencjalnych pracodawców. Gwoli ścisłości - w moim mieście o pracę nie jest łatwo. No chyba, że ktoś chce pracować jako telemarketer, tej pracy jest zawsze pod dostatkiem. Cóż, ja nie chciałem. 
Kiedy zadzwonił telefon, a ja dowiedziałem się, że jestem zaproszony na rozmowę kwalifikacyjną, kompletnie nie kojarzyłem tej firmy, nie było jej też na mojej liście. Pracuję od poniedziałku, a tak naprawdę wciąż nie pamiętam, żebym kiedykolwiek do mojej obecnej firmy aplikował.

Tak czy inaczej, mam pracę! Ha! Nie zamierzam pozować na sztucznie skromnego, ani ukrywać, że jest to mój osobisty sukces. Szukałem długo, nie raz i nie dwa miałem wrażenie, że w moim mieście w życiu nie znajdę zatrudnienia i poza ewentualną pracą na słuchawce nic mnie nie czeka. Nie raz ja i Ona spieraliśmy się na temat wyjazdu do innego miasta, zamartwiałem się i ogólnie było nieciekawie. Co tam, było, minęło! Jak już wspomniałem, od poniedziałku mam pracę. Jestem, imaginujcie to sobie waszmoście, specem do spraw marketingu w firmie, której nazwy z oczywistych względów nie wymienię. Póki co, zajmuję się głównie grafiką komputerową, czyli dziedziną, na której jako tako się znam, więc jest nieźle. Jak będzie z całą resztą obowiązków, które dojdą w przyszłości - nie wiem, ale mam nadzieję, że jakoś sobie poradzę! Trzymajcie kciuki! 

PS. A tak poza całym tym irytująco-radosnym świergotem z mojej strony - okazuje się, że chodzenie do pracy ma jeden zasadniczy minus. Wracam do domu kompletnie, zupełnie wykończony. Wygląda na to, że przez te parę miesięcy odwykłem od pracy na cały etat. Nie wiem ile czasu minie, zanim ponownie przyzwyczaję się do wstawania o nieprzyzwoicie wczesnych porach i zasuwaniu przez osiem godzin, ale  naprawdę mam nadzieję, że nastąpi to prędzej niż później... Za to też trzymajcie kciuki!

3 komentarze:

  1. Życzę powodzenia w nowej pracy :)
    A tak wpaść w rytm wcale nie jest tak łatwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Prawda, łatwo nie jest. Jutro zaczynam trzeci tydzień w pracy i muszę przyznać, ze aklimatyzacja wciąż jeszcze... jest w toku. Codzienne wstawanie rano jest już sporo łatwiejsze, niż jeszcze tydzień temu, ale wciąż po południu przychodzę do domu przeżuty i zmordowany. A obowiązków w pracy - dziwnym trafem - wciąż przybywa ;p

      Usuń
  2. Niektórzy wręcz pracują w domu, sporo jest takich osób. Np. mieszkanie zaaranżowane na biuro

    OdpowiedzUsuń